Ostatni weekend spędziliśmy nad morzem. Wypad był dość spontaniczny - więc zabrakło czasu na szukanie odpowiedniej kwatery, która nie zrujnowałaby naszych kieszeni. Spakowaliśmy plecak oraz nasz stary namiot i ruszyliśmy w drogę. Już na początku powinniśmy wycofać się z tego pomysłu, kiedy Paweł z całym naszym dobytkiem sturlał się ze schodów. O mały włos nie spóźniliśmy się na pociąg, całe szczęście on również postanowił się spóźnić, więc szczęśliwie dotarliśmy nad nasz wspaniały Bałtyk. Rozbiliśmy namiot na kempingu i z chłodnym piwem zasiedliśmy na plaży, tylko po to, by zobaczyć, że z zachodu nadciąga ogromna burza. Zanim dotarliśmy do naszego szmacianego domu, totalnie przemoczeni, on zdążył totalnie przemoknąć, pogubić śledzie, a w jednym miejscu nawet się rozdarł. Tymczasem namiot sąsiadów, coleman darwin, stał nietknięty, a strugi deszczy spływały po nim jak po kaczce. Już wtedy wiedzieliśmy, że chcemy nowy namiot, i że żadnego innego niż coleman darwin nawet nie będziemy brać pod rozwagę.